Niejaki Bawer Aondo-Akaa uczestniczy w Marszu Niepodległości od kilku lat, ale jakimś dziwnym trafem zdjęcie tego czarnoskórego mieszkańca Krakowa nigdy nie zdobiło poświęconych tej manifestacji newsów zagranicznych mediów. Tym bardziej należy się zastanowić, dlaczego dopiero teraz polska prawica odkryła, iż demonstracja w Święto Niepodległości określana jest mianem „faszystowskiej” i zapewne się to nie zmieni, dopóki jej uczestnicy nie zaakceptują wszystkich dogmatów politycznej poprawności – bez względu na to, ile jeszcze razy wyrecytują słowa nieznanego im jeszcze przed kilkoma dniami Wincentego Lutosławskiego.

Wzmożenie w światowych mediach nie jest niczym nowym, natomiast dużo ciekawsza była percepcja Marszu Niepodległości w polskich mediach. Okazało się bowiem, że w pierwszym szeregu krytyków radykalnych nacjonalistów, którzy w tym roku sformowali Czarny Blok, ustawili się nie zawodowi „antyfaszyści”, lecz przedstawiciele podobno bliskiej narodowcom prawicy. Spora grupa prawicowych pismaków zdecydowała się więc wylać swoje żale w każdym możliwym miejscu, do dzisiaj tak zwana „gównoburza” przetacza się przez prawicowe „profile opinii” prowadzone najprawdopodobniej przez gimnazjalistów zatrzaśniętych w schowkach na szczotki, prezydent Andrzej Duda wykluczył ze wspólnoty narodowej (czy to już rasizm…?) osoby niepodzielające jego wizję polskości, a media społecznościowe zalane są obrazkiem zawierającym cytat z Wincentego Lutosławskiego.

Pan Roman kontra Lutosławski

I właśnie kolportaż grafiki z Lutosławskim wydaje się być niezwykle ciekawy, ponieważ wiele mówi o intelektualnej kondycji polskiej prawicy, która w sporej swojej części od dawna traktuje memy jako główne źródło swojej wiedzy. Nagle więc, kiedy Czarny Blok został już potępiony niemal przez wszystkie możliwe prawicowe „autorytety”, Internet obiegła grafika zawierająca wspomniany cytat z nieco zapomnianego filozofa, znanego przede wszystkim z promowania jogi, a także stylu życia wolnego od używek. Pod tym ostatnim względem Lutosławski mógłby więc podpisać się pod jednym z haseł Czarnego Bloku „Czysta krew – trzeźwy umysł”, lecz zdaniem prawicowych internautów nie spodobałyby mu się już banery poświęcone ochronie europejskiej tożsamości i rasowemu separatyzmowi.

Lutosławski miał bowiem stwierdzić, iż Polakiem „jeśli przyjmie dziedzictwo duchowe narodu polskiego” może zostać nawet „murzyn lub czerwonoskóry”, nie mówiąc już o zamieszkujących nasze ziemie od dawna Tatarach, Żydach, Cyganach, Niemcach itp. Koronnym argumentem na słuszność tez głoszonych przez zmarłego w 1954 roku filozofa ma być jego znajomość z Romanem Dmowskim oraz przynależność do Ligi Narodowej, choć w tamtym okresie przewinęła się przez nią cała paleta znanych postaci, którym później z endecją nie było specjalnie po drodze. Trzeba przyznać przy tym, że prawicowi „antyrasiści” dokonali niezwykle karkołomnego procesu legitymizacji poglądów Lutosławskiego, stąd można tylko cieszyć się, iż Dmowski nie przyjaźnił się choćby z działaczami Komunistycznej Partii Polski, bo gdyby zestawić taką informację z cytatami z ich myśli…

Wracając jednak do faktów dotyczących Dmowskiego, należy stwierdzić, że ojciec polskiej niepodległości niekoniecznie zgadzał się z poglądami swojego przyjaciela. Już w „Myślach Nowoczesnego Polaka” czytamy, iż ich autor nie abstrahuje od kryterium rasowego, ponieważ zastanawia się czy Niemcy i Francuzi w porównaniu do Polaków „uformowali się z gorszego materiału rasowego”, a podobnych rozważań w najbardziej znanej pracy Dmowskiego jest dużo więcej. Jeden z głównych twórców polskiego nacjonalizmu zaliczał do innej rasy w szczególności Żydów, którzy jego zdaniem mieli z powodu swej odmienności charakteryzować się chociażby „bezwstydem” i „niehonorowością”. Najdobitniej swój pogląd na ten temat przedstawił Dmowski w powieści „Dziedzictwo”, w której pisał wprost, iż „Żydówka zawsze pozostanie Żydówką, Żyd – Żydem. Mają skórę inną, zapach inny, sieją zepsucie wśród narodów”.

Jak odniósłby się Dmowski do obecności Bawera Aondo-Akaa na Marszu Niepodległości? Tego oczywiście nigdy się nie dowiemy, ale studiując publicystykę najwybitniejszego przedstawiciela endecji można pokusić się o stwierdzenie, iż nie byłby on – mówiąc delikatnie – szczególnie zadowolony. Warto więc po raz kolejny powrócić do „Myśli Nowoczesnego Polaka”, gdzie znajduje się niezwykle sugestywny cytat: „Niech w Afryce południowej siedzą niepodzielnie Hotentoci, w Ameryce — Indjanie, w Australji — te pół-małpy, co czepiają się po drzewach, żyją surowymi owocami i porozumiewają się przy pomocy prawie nieartykułowanych dźwięków, a tymczasem rasy naszego, wyższego typu, co tworzą cywilizację, co przekształcają powierzchnię ziemi w ten sposób, iż może ona sto razy tyle ludzi pomieścić, niech te rasy duszą się w przeludnionej Europie, nie rozszerzając po za jej granice swego panowania i swej cywilizacji i czekając, aż się zbliży >>żółte niebezpieczeństwo<<, aż przyjdą ze wschodu barbarzyńcy, którzy nasz typ życia zniszczą. To będzie piękne, sprawiedliwe i humanitarne”.

Mit asymilacji

Jak widać prawica z pewnością nie ma więc zbyt dużej wiedzy na temat poglądów Dmowskiego, no może poza słynnym cytatem „Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie…”, który wszyscy doskonale znamy i który tak po prawdzie nie niesie za sobą żadnego wyrazistego przesłania ideowego. Prawa strona nie ma również większego pojęcia na temat asymilacji mniejszości narodowych, dlatego powtarza jak zaklęcie stwierdzenia, iż od wieków na terytorium naszego kraju żyje wiele mniejszości narodowych i nie stanowią one żadnego problemu dla polskiego państwa. Owszem, pod pewnymi względami jest to twierdzenie prawdziwe, ale zarazem niezwykle ogólnikowe i tym samym nie odpowiadające rzeczywistości.

Najlepszym przykładem szkodliwości takiego uproszczenia są Cyganie, którzy przecież zamieszkują Polskę od wielu wieków, a wiele osób może kojarzyć ich głównie z postacią niejakiego Don Vasyla, czyli bodaj najbardziej znanego wykonawcy muzyki romskiej w naszym kraju. Inną percepcję tej społeczności mają jednak z pewnością mieszkańcy Limanowej i Puław, skąd najczęściej dochodzą do mediów informacje o patologiach będących niestety nieodłącznym elementem życia tego koczowniczego ludu. O problemach mieszkańców Puław kilka miesięcy temu informował zresztą medialny organ Marszu Niepodległości, czyli Media Narodowe, który opublikował film dokumentalny poświęcony przejawom przemocy ze strony miejscowych Cyganów zajmujących jedno z osiedli mieszkaniowych. O tym, iż dla podobno tak doskonale asymilujących się w Polsce mniejszości kolor skóry ma jednak znaczenie, świadczy choćby wszystko mówiący tytuł tej produkcji „Czemu tu parkujesz biała ku*wo”?”.

Polska prawica nie chce dzielić ludzi ze względu na ich kolor skóry, ale jednocześnie nie ma większych problemów z tworzeniem podziałów ideologicznych. Z tego powodu (zresztą słusznie) możemy dowiedzieć się, iż popieranie Platformy Obywatelskiej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Nowoczesnej i Partii Razem jest nie tylko objawem problemów z logicznym myśleniem, lecz także głosowaniem na zdrajców Polski walczących z jej tożsamością i kulturą. Który region jest przy tym głównym bastionem partii lewicowo i liberalnych? Z pewnością powiat hajnowski, gdzie w niektórych gminach SLD osiągnęło wynik sięgający 25 proc. Ogółem w tym regionie wyżej wspomniane ugrupowania otrzymały 49,63 proc. głosów w wyborach sprzed dwóch lat, a licząc nielubiane przecież przez prawicę Polskie Stronnictwo Ludowe, siły „Targowicy” uzyskały blisko 67.91 proc. poparcia. Po prawej stronie, również słusznie, rozpowszechniony jest kult „Żołnierzy Wyklętych” i co roku przy okazji marszu ich pamięci w Hajnówce prym w krytyce antykomunistycznego podziemia wiodą lokalne mniejszości narodowe – a w powiecie hajnowskim stanowią one oficjalnie 43 proc. wszystkich mieszkańców. Przykład Europy Zachodniej pokazuje zresztą jasno, iż wszelkie mniejszości narodowe należą do najwierniejszych wyborców środowisk lewicowo-liberalnych, ale jak widać nie jest to obecnie problemem dla krytyków Czarnego Bloku.

Prawa strona najwyraźniej nie lubi również podziałów religijnych, chociaż Marsz Niepodległości w tym roku występował przecież pod hasłem „My chcemy Boga”, co zresztą według niektórych komentujących tegoroczny slogan Marszu wykluczało z przynależności do polskiej wspólnoty osób będących na bakier z religią. Abstrahując jednak od tego faktu, koronnym argumentem za asymilacją wszelkich mniejszości jest wielowiekowa obecność muzułmańskich Tatarów w naszym kraju. I rzeczywiście trudno odmówić im polskości, szczególnie wielu postaciom walczącym za Polskę w czasie wojen o niepodległość oraz kampanii wrześniowej 1939 roku. Świat jednak cały czas się zmienia, a w ostatnich dziesięcioleciach przemianom poddawany jest również sam islam. Z tego powodu publicysta prawicowych mediów i dokumentalista Witold Gadowski od pewnego czasu ostrzega przed „fetyszyzowaniem” Tatarów, ponieważ przedstawiciele ich młodego pokolenia coraz częściej wyjeżdżają kształcić się do wahhabickiej Arabii Saudyjskiej i powracają stamtąd mocno zradykalizowani. Zmienia się też struktura środowiska polskich muzułmanów. Tatarzy od dłuższego czasu są też mniejszością wśród wyznawców islamu w Polsce, o czym już sześć lat temu w niepokojącym tonie mówił współzałożyciel Związku Tatarów w Polsce. Obecnie więc dominują w Polsce mahometanie z krajów arabskich, Pakistanu, Indonezji czy Malezji, którzy mogą liczyć na finansowanie z zagranicy.

Dopóki są w mniejszości

Większość krytyków muzułmańskiej imigracji do Europy zauważa, iż wyznawcy islamu nie sprawiają większych problemów dopóki nie poczują się silni, a więc póki ich liczba nie wzrośnie, zaś krajowe rządy nie zaczną uginać się pod ich żądaniami. Pierwsi imigranci z państw Maghrebu i Bliskiego Wschodu pojawili się więc w Europie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy rządy Francji, Niemiec czy Holandii pod wpływem wielkiego biznesu zaczęły poszukiwać taniej siły roboczej. Sytuacja była więc wówczas idealna, zwłaszcza jeśli brać pod uwagę standardy polskiej prawicy, bowiem przybysze z obcych kulturowo państw „ciężko pracowali i uczciwie płacili podatki”.

Wszystko zmieniło się jednak, kiedy Europę Zachodnią zaczęły dotykać kryzysy gospodarcze, a nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, iż ich pierwszymi ofiarami są właśnie osoby najgorzej sytuowane. Imigranci nie byli więc już potrzebni na rynku pracy, ponieważ deklaratywnie tolerancyjny Zachód wolał wówczas ponownie postawić na krajowych pracowników. Tym samym bezrobotni lub nisko opłacani przybysze spoza Europy zaczęli tworzyć własne getta, a bieda i brak przyszłości w łatwy sposób skierowały ich w stronę radykalnych islamskich imamów tłumaczących świat w niezwykle prosty sposób i wskazujących jako wrogów właśnie etnicznych mieszkańców krajów zachodnich. Populacja muzułmanów oczywiście stale rosła, bowiem zachodnie rządy pozwoliły wpierw na łączenie rodzin, zaś następnie zaczęły przyznawać gastarbeiterom obywatelstwa swoich państw.

Cztery lata temu ujawniono zresztą treść rozmów z 1982 roku, kiedy niemiecki kanclerz Helmut Koll oraz brytyjska premier Margaret Thatcher rozmawiali między innymi o imigracji. Koll miał wówczas stwierdzić, że chce pozbyć się większości gastarbeiterów i ich potomków, ponieważ asymilacja tak wielkiej ilości ludzi nie jest możliwa. Ówczesny lider niemieckiej chadecji oferował przy tym specjalne świadczenia dla Turków godzących się na powrót do swojego kraju, ale po pierwsze z tej propozycji skorzystało niecałe 100 tysięcy osób, zaś po drugie dość szybko z powodu wojen oraz zamachów stanu w Turcji do Niemiec przybyli kolejni imigranci. Następne pokolenia potomków pierwszych gastarbeiterów potwierdziło swoimi działaniami prawdziwość obaw Kohla, bowiem wiosną tego roku w wielu europejskich miastach dochodziło do zamieszek związanych z zakazami organizacji wieców poparcia dla zmian w tureckiej konstytucji, która jak widać bardziej interesuje niemieckich, belgijskich i holenderskich Turków od kondycji ich nowych „ojczyzn”.

Zabawne zresztą, że prawicowa część Internetu jeszcze we wrześniu masowo kolportowała memy przedstawiające grupy czarnoskórych mężczyzn, którym towarzyszył podpis „wiec zwolenników Angeli Merkel”. Skoro pochodzenie etniczne i rasowe nie ma większego znaczenia, czemu podobne obrazki cieszyły się tak dużą popularnością? Najwyraźniej polska prawica walczy z polityczną poprawnością, ale tylko wtedy, kiedy nie wiąże się to z żadnymi nieprzyjemnymi konsekwencjami. Za takie postanowiono jednak uznać lamenty zagranicznych mediów, które, co przecież łatwo sprawdzić, w poprzednich latach raczyły swoich czytelników tymi samymi epitetami o demonstracji „rasistowskich faszystów”.

Mamy więc przykrą informację dla prawicy bawiącej się w dostosowywanie do wymogów politycznej poprawności: bez względu na to jak bardzo odetniecie się od „rasizmu”, zaraz będziecie musieli odciąć się od „ksenofobii”, a jak już zdecydujecie się przyjąć „pracujących i uczciwie płacących podatki” imigrantów, wówczas przyjdzie czas na oczyszczenie się z „homofobów”, by na końcu zgodnie z ideologią Unii Europejskiej w ogóle odrzucić jakiekolwiek różnice narodowe i etniczne. A na końcu wszyscy obudzimy się w państwie przypominającym kraje Europy Zachodniej, gdzie raperzy popularni wśród nowych „prawdziwych Europejczyków” dobitnie wytłumaczą Wam, iż duma ze swojego pochodzenia jest przeżytkiem jedynie wśród przeżartych polityczną poprawnością „białasów”.

M.