oboz-m“Negowanie istnienia obozów zagłady to jedna ze współczesnych form antysemityzmu”. Takiego zdania są zwolennicy zapisów uniemożliwiających otwartą debatę o Holocauście, zwolennicy karania tzw. “kłamstwa oświęcimskiego”. Jakimi posługują się argumentami i dlaczego nie chcą, aby dozwolonym było posiadanie odmiennej opinii na ten temat?

W 2008 roku rzecznik praw obywatelskich zaproponował zniesienie zapisu dotyczącego “kłamstwa oświęcimskiego”. Stało się to przy okazji debaty nad tym, aby znieść art. 132 kodeksu karnego, ktory umożliwiał karanie osób pomawiających naród polski o udział, organizowanie i odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne i nazistowskie. Stanowisko to wywołało lawinę krytyki środowisk żydowskich. Zniesienie karalności pomawiania narodu polskiego dawałoby możliwość jeszcze większego zakłamywania historii przez osobników pokroju Grossa i jego apologetów. O ile art. 132 w kontekście pomawiania Polaków o udział w np. Holocauście jest w praktyce martwy, o tyle “kłamstwo oświęcimskie” ścigane jest z całą surowością prawa.

Zwolennicy utrzymania polityki karania za poglądy dotyczące Holocaustu wskazywali na Niemcy jako kraj, z którego powinniśmy brać przykład. Tam, za “kłamstwo oświęcimskie” do więzień trafiali historycy, którzy wątpili w oficjalnę wersję historii. Surowe karanie tych “zbrodni” ma na celu zastraszenie potencjalnych naśladowców, czyli to, co chcieliby zobaczyć prożydowscy działacze w Polsce. Zwolennicy karania za poglądy zawsze podkreślają swoją troskę o prawdę historyczną, oraz deklarują się jako ci, którzy ponad wszystko cenią wolność słowa.Jednocześnie podkreślają, że spoczywa na narodach świata odpowiedzialność za zwalczanie tzw. antysemityzmu, który to ma być najgorszą ze wszystkich formą rasizmu.Jeśli więc przyjmiemy że niedowierzanie wersji napisanej przez zwycięzców jest antysemityzmem, a ten jest niedopuszczalny, jesteśmy w kropce. Musimy przyjąć, że “prawda historyczna” to ta, która przekazują nam zwolennicy karania za “negowanie Holocaustu”.

Wiele państw na świecie, w tym Polska, zobowiązały się odrzucić wszelkie formy “kłamstwa oświęcimskiego”, akceptując rezolucję ONZ z marca 2007 roku, która potępiła “negowanie Holocaustu” i wezwała państwa członkowskie do walki z niezależnymi badaczami i tymi, którzy publicznie wyrażają swoje wątpliwości. Zwolennicy “KO” nakazują nam wierzyć, że rządy naszych krajów robią to – jak zwykle – dla naszego dobra, argumentując, że zachowują one pamięć dla przyszłych pokoleń, przekazują im jedyną prawdę i chronią przed teoriami rewizjonistów (nazywanych przez mainstream negacjonistami). Dodatkowym argumentem jest to, że świadkowie tamtych wydarzeń wymierają. Nakazują nam też lojalność wobec zobowiązań rządu wobec ONZ.

Tym, co martwi zwolenników kar za poglądy jest to, że niezależni badacze stają się w oczach ludzi, którzy mają szanse zapoznać się z wynikami ich pracy, męczennikami wolności słowa, bohaterami walki o wolność badań naukowych i posiadania niczym nieskrępowanych poglądów. To, że zwolennicy szafują wolnością słowa na prawo i lewo, odmawiając jej ludziom w jednej konkretnej sprawie, może budzić uzasadnione podejrzenia co do ich intencji. Wtedy wytaczany jest argument obywatelskiej uczciwości, która nakazuje postrzegać przestępcę w sposób negatywny, a skazany za “kłamstwo oświęcimskie”, które stanowi przestępstwo, automatycznie się nim staje. Skazany zgodnie z obowiązującym prawem zasługuje więc na potępienie tzw. porządnego obywatela. Słaby to jednak argument, nadaje się on raczej do telewizyjnych “debat”, w których zmagają się wyznawcy różnych opcji jednego poglądu. Człowiek, który dopuszcza możliwość ustanowienia prawa niesprawiedliwego i złego nie da się nim przekonać.

Apologeci oficjalnej wersji próbują również wmówić społeczeństwu, że w opinie historyków-rewizjonistów wierzą jedynie neonaziści i antysemici. Nie podejmują oni z nimi dyskusji, wsadzają ich do więzień. Mimo rzekomych niezbitych dowodów nie zakończą raz na zawsze tego sporu, licząc na złamanie ich karami więzienia, poprzez upokorzenie. Jak tłumaczone jest niepodejmowanie dyskusji, w której zwolennicy oficjalnej wersji mogliby polec? Zawsze tak samo: “Nie dyskutujemy z antysemitami”. Krótka deklaracja kończy spór. W ich mniemaniu.

Odpowiednie instytuty badawcze zajmują się również sprawdzaniem aktywności i możliwości oddziaływania rewizjonistów. Po uwięzieniu historyka Davida Irvinga, David S. Wyman z Institute for Holocaust Studies odnotował spadek aktywności rewizjonistów, co utwierdza żandarmów pamięci w przekonaniu, że działania ich są słuszne i przynoszą efekty.

Kolejnym argumentem, z którym muszą zmierzyć się zwolennicy “jedynego prawdziwego poglądu” jest nieograniczona wolność słowa, w istnienie której wierzy wielu ludzi. Duża część społeczeństwa uważa, że nawet mylne opinie i wnioski nie mogą być poddawane cenzurze, muszą być wolne od ingerencji państwowego aparatu. Trudno oprzeć się temu argumentowi, gdy podkreśla się swoje poparcie dla wolności wypowiedzi dla wszystkich. Tu jednak żandarmeria politycznej poprawności próbuje przekonać nas, że wolność słowa nie ma charakteru absolutnego. W tej jednej sprawie dopuszczają oni możliwość zamknięcia ust niewygodnym ludziom. Podpierają się przy tym autorytetem wielkich instytucji, które potwierdzają ich racje, a które nadal przeciętnemu człowiekowi kojarzą się dobrze, jawią się jako bezstronne.

Trybunał w Strasburgu odrzucił WSZYSTKIE skargi osób, skazanych za “kłamstwo oświęcimskie”, które wskazywały na naruszenie ich prawa do wolności wypowiedzi gwarantowanego im przecież przez art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i podstawowych wolności. Zinterpretowano go na sposób niepomyślny dla “kłamców oświęcimskich”. Ogłoszono, że treści takie nie są objęte ochroną art. 10! Mają więc oni prawo do wolności wypowiedzi, ale w konkretnych tematach może zostać im ono odebrane. Żadnego naruszenia wolności wypowiedzi “kłamców oświęcimskich” nie dopatruje się też Komitet Praw Człowieka ONZ. Absurd? Nie, to demokracja.

Zwolennicy prawnokarnych reakcji na wyrażanie wolnych opinii zniekształcają opinie rewizjonistów na wszelkie możliwe sposoby, aby ukazać ich społeczeństwu jako ludzi niespełna rozumu. Historykowi, który wyrazi wątpliwość co do masowych mordów w komorach gazowych potrafią włożyć w usta zaprzeczenie istnienia obozów, które przecież niejeden człowiek widział na własne oczy. Kwestionującym liczbę zabitych przypisać potrafią skrajne uwielbienie Adolfa Hitlera i próby jego całkowitego wybielenia. W większości przypadków, w kontaktach z przeciętnym człowiekiem holocaustowi edukatorzy nie muszą zadawać sobie trudu odpowiadania na trudne pytania. Stos butów potwierdza liczbę ofiar napisaną na tablicach informacyjnych.

Rozpowszechnienie i zwolnienie od odpowiedzialności karnej głoszenia tez rewizjonistów mogłoby otworzyć oczy społeczeństwu, które powojenne żydowskie działania mogłoby widzieć jako najlepszy w historii biznes. Tym bardziej, że dowodów potwierdzających zaklętą liczbę 6 milionów jak nie było, tak nie ma.

Holocaustowa żandarmeria zgodnie twierdzi, że “kłamstwa oświęcimskiego” nie można zaliczyć w poczet poglądów i opinii. Twierdzi się, że jest to celowe zakłamywanie faktów, próby uniknięcia (narzuconej) zbiorowej odpowiedzialności. Praca rewizjonistów i powszechny dostęp do niej mogłyby udowodnić, że jest dokładnie odwrotnie, iż podtrzymywanie zakłamanej historii leży w interesie danej grupy, a my wszyscy jesteśmy ofiarami wielkiego oszustwa. Żandarmi mówią więc, że jedynym celem rewizjonistów jest wywołanie niechęci w stosunku do Żydów, używają sprawdzonego bicza “antysemityzmu”. Ale jeśli rewizjoniści mają rację to niechęć i nieufność w stosunku do tych, którzy nas okłamywali jest czymś naturalnym, zgodnym ze standardami uczciwości, którymi szafują przeciwnicy historycznego rewizjonizmu. Nie byłaby to niechęć nieuzasadniona. Tolerancjoniści nie mogą pozwolić sobie na uznanie rewizjonistów za drugą stronę dyskusji, reprezentantów odmiennego poglądu. W tym celu prowadzą kampanię ośmieszania tych historyków, którzy maja wątpliwości co do wersji zdarzenia. Holocaust według jego piewców należy do najlepiej udokumentowanych zbrodni, nie pozostawiających cienia wątpliwości co do liczby ofiar jak i metod zabijania. Mimo to nie dysponują dowodami mogącymi pogrążyć ruch rewizjonistów.

Ku tezom historyków-rewizjonistów skłania się coraz więcej ludzi. Tych, którzy sięgneli po ich prace nie ograniczając się jedynie do medialnych doniesień i szkolnych podręczników redagowanych na modłe wersji oficjalnej i pod dyktando grupy interesu. Zagrożenie to dostrzegają przeciwnicy otwartej debaty, którzy są zgodni co do tego, że samym karaniem historyków nie rozwiążą rzeczonego palącego problemu. Badania prowadzone wśród uczniów i studentów wskazują, iż rośnie liczba tych, którzy dopuszczają możliwość nieprawdziwości podawanej im wersji wydarzeń historycznych.

Wyjściem z kłopotliwej sytuacji jest wytworzenie w społeczeństwie powszechnego odrzucania tez rewizjonistów i odepchnięcia ich samych na margines, jako obłąkanych ekscentryków lub podłych nienawistników. Osiągnąć to można utrudnianiem dostępu do ich prac, utrudnianiem historykom badań nad Holocaustem, oraz ciągła edukacja w duchu zatwierdzonej przez Żydów wersji. Naiwnością jest wiara w istnienie tzw. wolnych mediów, będących w stanie bezstronnie publikować materiały obu stron, toteż przemilczenie opracowań rewizjonistów jest stałą praktyką podczas ciągłego bombardowania widza/czytelnika nowymi “dowodami” i badaniami potwierdzającymi wersję oficjalną. Niemożliwością zablokowania wszystkich niewygodnych kanałów informacyjnych tłumaczy się konieczność utrzymywania przepisów karalności “kłamstwa oświęcimskiego”.

Wrogowie wolności wyrażania poglądów i wolności badań historycznych nie są usatysfakcjonowani obowiązującymi w Polsce regulacjami i ich stosowaniem. Wielokrotnie na łamach gazet wyrażali pragnienie surowszego karania “kłamców oświęcimskich”, nazywając ich przy tym pseudohistorykami i siewcami nienawiści oraz antysemityzmu.

Podsumowując, argumenty przeciwników wolności słowa są bardzo słabe, bez poparcia mediów i potężnych organizacji, stosujących na zmianę zastraszanie i utwierdzanie w wierze, nie przekonałyby uczciwego człowieka. Dla utrzymania biznesu wszechczasów, będą oni podejmować się coraz to nowych rozwiązań. Tego możemy być pewni.