Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna postanowiła dosłownie z hukiem zakończyć ocieplenie relacji ze swoim południowym sąsiadem, wysadzając wspólne dla obu państw biuro łącznikowe. Może to jednak dziwić tylko osoby, które uważały za przełomowe same rozmowy Kim Dzong Una z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem. Śledzący wydarzenia na Półwyspie Koreańskim doskonale wiedzieli, że Korea Północna niczego w ich wyniku nie otrzymała, dlatego potulnie się nie rozbroi.

W czerwcu 2018 roku na Singapur, natomiast w lutym ubiegłego roku na Wietnam były zwrócone oczy całego świata. Trudno bowiem jednoznacznie kwestionować fakt, że dwa spotkania pomiędzy przywódcami KRLD i Stanów Zjednoczonych były momentem historycznym. Od czasu zakończenia wojny koreańskiej Pjongjang i Waszyngton odnosiły się do siebie z wrogością, a przede wszystkim nigdy wcześniej nie doszło do spotkań przedstawicielu obu państw na tak wysokim szczeblu.

To jednak nie oznacza, że nie podejmowano już wcześniej prób normalizacji wzajemnych relacji. W tym kontekście zdecydowanie warto czytać przedstawicieli amerykańskiego nurtu realizmu w stosunkach międzynarodowych. Komentując pierwsze spotkanie Kima i Trumpa, realiści – w zgodzie zresztą ze swoją naturą – wyraźnie studzili rozpalone głowy, spodziewające się początku krętej, ale jednak drogi do pokoju na Półwyspie Koreańskim. Mianowicie przypominali, że podobne ogólnikowe umowy podpisywano w 1992, 1994 i 2005 roku, i żadna z nich znacząco nie zmieniła sytuacji w regionie.

Co prawda KRLD przynajmniej na początku wszelkich porozumień tego typu wykazywało dobrą wolę, ale ostatecznie powracało do swojego programu nuklearnego oraz ponownie zamrażało stosunki z Republiką Korei. Nie powinno to szczególnie dziwić, bo Pjongjang praktycznie nigdy nie otrzymywał niczego w zamian od Waszyngtonu i Seulu. Uderzające w ten kraj sankcje gospodarcze dalej podtrzymywano, a rozmowy w Singapurze i Hanoi również tego nie zmieniły.

W żaden sposób nie powinno to dziwić. Korea Północna jest krajem dalece zdemonizowanym, ukazywanym najczęściej jako państwo prowadzące obłąkańczą politykę. Tymczasem władze w Pjongjangu dobrze wiedzą, że spełnianie żądań USA i szeroko pojętego Zachodu w sprawie denuklearyzacji byłoby zabójcze. KRLD znajduje się w centrum zainteresowania właśnie z powodu swojego programu nuklearnego, stąd też Koreańczycy od czasu rozmów w Wietnamie znacząco przyspieszyli prowadzenie swoich testów rakiet krótkiego zasięgu, nie wykluczając także przeprowadzenia nowej próby nuklearnej oraz sprawdzenia rakiet dalekiego zasięgu.

Obecnie realiści spekulują, że Korea Północna zrywając wszelkie kontakty z południowym sąsiadem zamierza zwrócić na siebie uwagę. Przede wszystkim czyni to w kontekście jesiennych wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, wykorzystując zupełne nieprzygotowanie Białego Domu względem możliwości powrotu do wzajemnej polityki gróźb mającej szczególne nasilenie pod koniec 2017 roku.

Co więcej, pismo „The National Interest” dopatruje się obecnej zmiany sytuacji na Półwyspie Koreańskim w samym postępowaniu Ameryki. Zarówno Trump, jak i jego poprzednik Barack Obama, jasno pokazali do czego prowadzą ustępstwa ze strony państw decydujących się na redukcję programu jądrowego. Libijski przywódca Muammar Kaddafi został obalony właśnie, gdy rezygnował z pozyskania broni atomowej, natomiast porozumienie z Iranem zerwano mimo respektowania przez te państwo postanowień z 2015 roku. Magazyn realistów nie ma więc wątpliwości, że amerykańska polityka streszczająca się w zdaniu „dajcie nam wszystko, a będziemy dla Was mili, zaufajcie nam” nie mogła zdać egzaminu.

M.