Czytelnikom naszego portalu nie trzeba chyba specjalnie tłumaczyć, że wolność w rozumieniu współczesnej lewicy i liberałów jest mocno wybiórcza, a dokładniej kończy się tam, gdzie pojawiają się niewygodne dla tych nurtów poglądy. Podobnie jest w Urugwaju, w którym będąc homoseksualistą można adoptować dziecko, ale zwłaszcza będąc religijnym katolikiem nie można już o tym wspominać, aby nie narazić się na poważne kłopoty.

Autorzy „Wyhoduj sobie wolność. Reportaży z Urugwaju” należą z pewnością do zwolenników liberalnego podejścia do sfery światopoglądowej, o czym świadczy już sam fakt ich współpracy z „Gazetą Wyborczą”. Do tego dochodzi chociażby stosowanie przez nich poprawnej politycznie nowomowy w postaci feminizowania nazw większości zawodów, nie wspominając już o tym, że to właśnie sfera obyczajowo-światopoglądowa jest głównym obiektem ich zainteresowania.

Co prawda w książce znajdziemy po kilka stron rozdziałów na temat piłki nożnej, w której Urugwajczycy byli zresztą pierwszymi w historii Mistrzami Świata, czy też o tradycji picia yerba mate, lecz na tym właściwie kończą się horyzonty autorów zamykające się w wyżej wspomnianej tematyce. Dlatego z reportażu najwięcej dowiemy się o legalnej prostytucji, możliwości hodowania marihuany, adopcji dzieci przez homoseksualistów, walce z koncernami tytoniowymi, dawnej komunistycznej partyzantce czy filozofii życiowej byłego prezydenta José Mujicy.

Właśnie ta postać wydaje się być zresztą symbolem Urugwaju, tuż obok wspomnianej reprezentacji piłkarskiej kraju na czele z gwiazdami pokroju Luisa Suareza czy Edinsona Cavaniego. Mujica dał się bowiem poznać jako „najbiedniejszy prezydent świata”, który jeździł rozklekotanym samochodem i wraz ze swoimi współobywatelami czekał w zwykłej kolejce do lekarza. Zabierający nas w podróż po Urugwaju Maria Hawranek i Szymon Opryszek nie pudrują jednak rzeczywistości i podkreślają, iż wizerunek Mujicy jest dużo lepszy niż efekty jego prezydentury, jakimi były choćby zwiększenie biurokracji zamiast jej zmniejszenia, otwarcie się na koncern Monsanto, powiększenie deficytu budżetowego czy nieprzeprowadzenie reformy edukacji.

W książce nie znajdziemy też specjalnej pochwały laickości Urugwaju, która zdaniem autorów i części ich rozmówców zamieniła się w „laicki fundamentalizm”. Problem ten został opisany zresztą na przykładzie byłej dyrektorki szkoły, obejmującej swoje stanowisko wbrew rozpasanej kadrze nauczycielskiej. Belfrzy postanowili pozbyć się nielubianej zwierzchniczki zarzucając jej, że jest osobą religijną i powiedziała jednemu z uczniów o Bogu, co zakończyło jej karierę. Zwolennicy laicyzmu mieli przy tym największą zagwozdkę, kiedy lewicowy rząd Urugwaju zdecydował się na przyjęcie „uchodźców” z Syrii.

Większość z nich stanowili bowiem konserwatywni wyznawcy islamu, dlatego ich żony bardzo często chodziły zakryte od stóp do głów, co zdaniem wielu kłóciło się z restrykcyjnymi zasadami laickości Urugwaju. Ostatecznie niechęć do religii musiała ustąpić „tolerancji”, stąd muzułmanki mogły paradować w strojach będących de facto manifestacją ich wyznania. Nie chodziły one jednak po urugwajskich ulicach zbyt długo, bo prezentowana im wizja kraju odbiegała od rzeczywistości. Stąd Syryjczycy po kilku miesiącach stwierdzili, że to… Urugwaj bardziej niż oni potrzebuje pomocy, stąd woleli oni wyjechać do Turcji i Europy Zachodniej.

Wolność można więc sobie „wyhodować”, ale jak widać w bardzo ograniczonej formie. Homoseksualne „małżeństwa”, adopcja dzieci przez dewiantów, hodowanie i palenie marihuany, transseksualizm i zalegalizowana prostytucja? Prosimy bardzo, zdają się mówić politycy urugwajskiej lewicy, ale jeśli macie inne przekonania niż my lepiej ich nie demonstrujcie, bo wówczas będziecie mieć kłopoty.

M.