Filipiński prezydent Rodrigo Duterte wezwał do ostatecznego rozprawienia się z komunistycznymi rebeliantami, bez oglądania się na kwestie związane z prawami człowieka. Zaledwie dwa dni po jego przemówieniu policja zabiła dziewięciu skrajnie lewicowych aktywistów z północnej części Filipin.

W piątek Duterte wygłosił przemówienie poświęcone przede wszystkim sytuacji na Mindanao, drugiej największej wyspie wchodzącej w skład Filipin. W trakcie posiedzenia rządu filipiński prezydent wezwał wojsko i policję, aby napotykając komunistycznych rebeliantów „zabijali ich, upewnili się, że nie żyją i wykończyli ich, jeśli jednak żyją”. Duterte dodał, że siły specjalne nie powinny martwić się o prawa człowieka, a on sam może za ich łamanie nawet pójść do więzienia.

Ponadto filipiński przywódca zwrócił się do samych komunistycznych partyzantów. Powiedział im, że wszyscy są bandytami, a ich ideologia przegrała, bo „nawet Rosja i Chiny są obecnie kapitalistyczne”. Jednocześnie obiecał im pracę, mieszkania i środki do życia, o ile oczywiście zdecydują się na porzucenie swojej dotychczasowej działalności.

Działania podejmowane przez Duterte są krytykowane przez niektóre grupy od 2018 roku. Głowie państwa zarzuca się, że wykorzystuje specjalną komórkę do walki z komunistami do swoich własnych celów politycznych, dlatego na jego celowniku znaleźli się też umiarkowani politycy i „obrońcy praw człowieka”. Dwa dni po jego przemówieniu policja zabiła zresztą 9 osób, a wśród nich jednego z liderów związków zawodowych.

Rebelianci walczą z rządem Filipin od 1968 roku, stąd jest to jedno z najdłużej trwających maoistowskich powstań. Jak dotąd walki pochłonęły blisko 30 tys. ofiar. Kilku prezydentów Filipin próbowało zresztą zawrzeć pokój z komunistami, jednak bez żadnych rezultatów. Sam Duterte również rozpoczął rozmowy pokojowe, ale ostatecznie zrezygnował z nich cztery lata temu po starciach rebeliantów z siłami rzadowymi.

Na podstawie: aljazeera.com, wionews.com.