Obchodzony 11 lipca, Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu, jest dniem nadzwyczaj symbolicznym. Proces mordowania polskiej (i nie tylko polskiej) ludności przez ukraińskich zbrodniarzy z OUN i UPA rozpoczął się dużo wcześniej i poprzedzony był najpierw czystkami wewnętrznymi, a następnie pomniejszymi masakrami polskich wsi na Wołyniu, Polesiu i na terenach Galicji Wschodniej. Do spontanicznych morderstw zaczęło dochodzić już w 1942r., jednakże to „Krwawa Niedziela” i dzień 11 lipca 1943r. uważane są za punkt kulminacyjny, podczas którego zorganizowane oddziały UPA (wspierane niekiedy przez ukraińskojęzyczną ludność) dokonały masakr ponad stu wsi, w których mieszkali Polacy. W niniejszym tekście cofniemy się w czasie – nie tylko do dnia „Krwawej Niedzieli”, lecz także i dużo, dużo wcześniej – by zrozumieć istotę tej ogromnej tragedii i być może odpowiedzieć na zadane samemu sobie pytanie „dlaczego?”.

Kiedyś żyliśmy razem i płynie w nas ta sama słowiańska krew. Za czasów I Rzeczypospolitej nie było mowy o jakichś koncepcjach narodu – państwo było na wskroś klasowe, w którym jedyną kulturą ponadregionalną, była kultura szlachecka – z biegiem lat przyjmowana przez szlachtę pochodzenia rusińskiego i litewskiego. Odwrotne trendy zaobserwować można było wśród innych warstw społecznych – na zachodzie, ludność (zwłaszcza w miastach) ulegała germianizacji; a na wschodzie, szczególnie na wsiach, gdzie zazwyczaj dominowały najróżniejsze etnosy rusińskie – rutenizacji. Nie jest to rzecz, której skalę można jakkolwiek dziś zmierzyć, jednak fakt korespondowania ze sobą i łączenia się ze sobą chłopskiego etnosu polskiego (obficie kolonizującego ziemie ukraińskie) z etnosami pochodzenia rusińskiego jest niezaprzeczalnym faktem, podobnie jak polonizacja znanych rodów rusińskich takich jak Ostrogscy, Zasławscy czy Wiśniowieccy.

Z biegiem lat, trawiona niezliczonymi patologiami Rzeczpospolita zaczęła chylić się ku upadkowi, który odgrywał się w trzech aktach i zakończył się w 1795r. podzieleniem ostatnich ziem polskich pomiędzy zaborców. XIXw. jest także okresem przebudzenia narodowego – zarówno wśród Polaków, jak i Ukraińców – żyjących obok siebie na terenie zaborów austriackiego oraz rosyjskiego. Lata zaborów można określić jako okres powolnego budowania i gruntowania swojej tożsamości narodowej – zarówno wśród Polaków, jak i Ukraińców. Proces ten nabrał szczególnego rozpędu w latach poprzedzających wybuch I wojny światowej, gdy powszechnie było wiadomym, że istniejący w Europie status quo musi zostać zmienionym.

Rozgorzała wojna. Wśród Polaków jak zwykle nie było jednomyślności – co finalnie okazało się dla nas błogosławieństwem, gdyż jakiekolwiek działania wojskowe utworzonych pod austro-węgierskimi auspicjami Legionów Polskich nie przyniosłyby efektu, gdyby nie wypozycjonowanie Polski wśród wygrywających wojnę państw Ententy poprzez zabiegi polityczne Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego. W listopadzie 1918r. stało się jasnym, że po 123 latach zaborów, Polska powstaje – rozpoczął się okres walk na wszystkich możliwych kierunkach o zabezpieczenie kształtu naszych granic i pierwszej wojny polsko-ukraińskiej.

Wojnę wygrali oczywiście Polacy – nawet mimo faktu, że równocześnie toczone były spory terytorialne z Niemcami na Śląsku, w Wielkopolsce i na Mazurach oraz z Czechami na Śląsku Cieszyńskim i na Zaolziu. W powietrzu wisiała także wojna z bolszewikami na wschodzie, którzy po szybkim okrzepnięciu swojej władzy planowali ekspansje na zachód. Początkowa dysproporcja sił na terenie proklamowanej w listopadzie 1918r., Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, już po paru miesiącach uległa odwróceniu. 1 listopada 1918r., ukraińskie oddziały Strzelców Siczowych próbowały przejąć kontrolę nad zamieszkiwanym przede wszystkim przez Polaków Lwowem. Po bohaterskiej obronie miasta przez polską młodzież, z terenów odradzającej się Polski zaczęły napływać posiłki w postaci regularnych polskich oddziałów pod dowództwem wybitnego generała Tadeusza Rozwadowskiego (tego samego, który był architektem późniejszego „cudu nad Wisłą”) oraz doświadczonej na zachodnim froncie I Wojny Światowej, Błękitnej Armii gen. Hallera.

Na podobną pomoc nie mogli liczyć Ukraińcy – jeszcze w listopadzie 1918r. utracili oni ziemie Bukowiny na rzecz Rumunii. Równocześnie proklamowana na wschodzie, Ukraińska Republika Ludowa ze stolicą w Kijowie, w sojuszu z białogwardyjskimi wojskami gen. Denikina prowadziła nierówną walkę z bolszewikami. Kwestią czasu było odzyskanie przez Polaków pełnej kontroli nad lwowszczyzną, tarnopolszczyzną i okolicami Stanisławowa i ucieczka niedobitków wojsk Ukraińskiej Armii Halickiej na tereny Ukraińskiej Republiki Ludowej.

Pomijając dosyć rzadkie przypadki masakr polskiej ludności m.in. w Sokolnikach, Złoczowie, Dawidowie czy w Biłce Królewskiej, w porównaniu do mającego nadejść ćwierć wieku później ludobójstwa, wojna ta miała charakter ograniczony i dosyć cywilizowany – jeśli w ogóle można tak powiedzieć o jakimkolwiek konflikcie zbrojnym.

W październiku 1919r., Polska „kupiła” sobie kilka miesięcy spokoju na froncie walk z bolszewikami. Bolszewicy czas ten owocnie wykorzystali na rozprawę z rosyjskimi oddziałami antykomunistycznymi oraz wojskami URL. Ich spojrzenie coraz śmielej kierowało się w stronę Warszawy. Przeczuwając nadchodzącą burzę, 21 kwietnia 1920r. zawarto porozumienie na linii Piłsudski-Petlura, które doprowadziło do polsko-ukraińskiej kontrofensywy na Kijów i wojny polsko-bolszewickiej.

Dla odradzającego się państwa polskiego, wojna z bolszewikami była najtrudniejszym sprawdzianem – zaliczonym celująco, jednakże okupionym ogromną daniną krwi. Polsce udało się zachować swoją suwerenność, jednakże rozmowy pokojowe prowadzone były z wykluczeniem interesów sojusznika ukraińskiego. Do rozmów pokojowych doszło w 1921r. w Rydze, gdzie obok Polski i Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Radzieckiej, jako strona wystąpiła marionetkowa Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka, a osobą tłumaczącą poszczególne części traktatu na język ukraiński był polski delegat Leon Wasilewski. W wyniku postanowień traktatu ryskiego, władza nad ziemiami zamieszkiwanymi przez Ukraińców została przekazana USRR, która to w 1922r. weszła w skład Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Kwestia ukraińskiej walki o niepodległość na wschodzie została bardzo szybko rozwiązana – nie tylko przy pomocy środków siłowych, lecz także m.in. poprzez fale wywoływanego sztucznie Wielkiego Głodu w wyniku którego śmierć poniosło kilka milionów osób pochodzenia głownie ukraińskiego, lecz i nie tylko ukraińskiego – szacuje się, że w jego wyniku zmarło od 21 tyś. (dane sowieckie) do nawet 80 tyś. (dane polskiego IPN) osób polskiego pochodzenia. Kwestia ukraińska nie została jednak rozwiązana w Polsce.

W odrodzonym państwie polskim, Ukraińcy stanowili najliczniejszą mniejszość etniczną – ok. 5 mln tj. 15-16% ogółu wszystkich obywateli. Stanowili jednak względnie niejednolitą grupę etniczną – oprócz uświadomionych narodowo Ukraińców wyznania grekokatolickiego i prawosławnego, zalicza się do nich także rusińskich Łemków, Bojków i Hucułów, a także zamieszkujących Polesie i posługujących się gwarami białoruskimi i ukraińskimi, ludzi określanych w spisach ludnościowych jako „Tutejsi”. Istnienie tak ogromnej grupy etnicznej, która w znacznej mierze nie identyfikowała się z instytucją państwa Polskiego, stanowiło dla Polski ogromne wyzwanie – wyzwanie z którym sobie nie poradzono i którego efektem był przewlekły konflikt na linii etnicznej oraz krzywda setek tysięcy Polaków zamieszkujących Kresy.

Już w 1920r., w Polsce powstała Ukraińska Wojskowa Organizacja z płk. Jewhenem Konowalcem na czele – organizacja ta skupiała osoby związane z Ukraińską Armią Halicką oraz Strzelcami Siczowymi, które w żaden sposób nie zamierzały współpracować z Polakami. Pierwszą głośną akcją UWO był nieudany zamach na Józefa Piłsudskiego, w wyniku którego postrzelony został wojewoda Kazimierz Grabowski. Zamach miał miejsce 25 września 1921r. i dał początek całej serii ukraińskich zamachów terrorystycznych i sabotażowych, wymierzonych nie tylko w przedstawicieli polskiego estabilishmentu, lecz także w ukraińskie środowiska opowiadające się za współpracą i dialogiem z Polakami. W 1929r. na kongresie UWO we Wiedniu, zdecydowano się na utworzenie politycznej nadbudowy w postaci OUN, by po trzech latach znów zjednoczyć obydwie organizacje – już pod nazwą OUN.

UWO i OUN działały bardzo aktywnie na polu sabotażowym – w książce „Od Rzezi Wołyńskiej do Akcji Wisła”, Grzegorz Motyka informuje o ponad 300 aktach sabotażu, 17 zamachach na urzędników, 129 aktach podpaleń i rabunku oraz o 15 zamachach na Ukraińców, którzy opowiadali się za normalizacją polsko-ukraińskich stosunków.

W tym samym czasie, w napędzaniu antagonizmów pomiędzy Polakami i Ukraińcami nie ustępowało państwo polskie – które nie potrafiło zdecydować się na jednoznaczną politykę wobec Ukraińców. Z jednej strony, zezwalano (i często wspierano) działalność ukraińskich organizacji, ruchów spółdzielczych czy nawet partii politycznych; z drugiej zaś znacznie ograniczono liczbę ukraińskich szkół – Lex Grabski – z 3662 do 144 (J. Hrycak) lub z 2558 do 461 (G. Motyka); burzono prawosławne cerkwie bądź też zamieniano je w katolickie kościoły. W 1930r., na zlecenie premiera Józefa Piłsudskiego, w odpowiedzi na działalność terrorystyczną OUN zlecono pacyfikacje ponad 450 wsi ukraińskich – akcja miała niestety charakter bardziej pokazowy, niż ograniczający działalność OUN i w perspektywie czasu dolała benzynę do wzniecanego przez nich pożaru. Podsumowując sanacyjną politykę wobec mniejszości ukraińskiej – była realizowana w sposób niekonsekwentny. Z jednej strony tworzono możliwości rozwoju kultury narodowej, z drugiej strony stosowano odpowiedzialność zbiorową, która to dawała pożywkę do podsycania antypolskich nastrojów. Owoce takiej polityki przyniosła nadchodząca wojna.

Gdy 17 września 1939r. Armia Czerwona zajmuje wschodnie województwa Rzeczypospolitej Polskiej, jest witana wódką i kwiatami przez ludność wyznania mojżeszowego i komunistów, bolszewicy bardzo szybko tworzą listy proskrypcyjne osób niewygodnych dla nowej władzy – rozpoczynają się wywózki na Sybir i do Kazachstanu, wywożono w pierwszej kolejności tych, którzy mogliby stawiać jakiś potencjalny opór. Polska ludność, która już w przededniu wojny stanowiła na wsi mniejszość – została osłabiona, pozbawiona lokalnych liderów i osób, które mogłyby tworzyć zalążki jakiejś samoobrony. Po pierwszej fali represji skierowanej wobec Polaków – depolonizacji instytucji, ukrainizacji szkolnictwa i odebraniu ziemi polskim „obszarnikom”, komuniści drugiej połowie 1940r. rozpoczęli prześladowania również i Ukraińców, doprowadzając pośrednio do zwiększenia antykomunistycznych nastrojów i poparcia dla agitatorów OUN.

W 1940r. nastąpił również rozłam w szeregach OUN – w skutek zawarcia traktatu Ribbentrop-Mołotow i radziecko-niemieckiej współpracy, część nacjonalistów z OUN pod przewodnictwem Stepana Bandery i Jarosława Stećko ogłosiła secesje – w jej wyniku OUN podzielił się na dwie zwalczające się frakcje, z których pierwsza – OUN-M (pod kierownictwem Andrija Melnyka) opowiadała się za dalszą współpracą z Niemcami oraz rewolucyjną OUN-B (pod kierownictwem Bandery), która to współpracę z Niemcami traktowała jedynie w sposób instrumentalny i zakładała tymczasową współpracę poprzez infiltrowanie tworzonych pod niemieckimi auspicjami oddziałów policyjnych, czy też ukraińskich batalionów ochotniczych „Roland” i „Nachtigall” celem pozyskania broni oraz rekruta.

OUN-B jest organizacją odpowiedzialną za ludobójstwo Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Ale zanim do tego dojść mogło, Banderowcy musieli pozbyć się wrogów wewnętrznych i skonsolidować wszystkie narzędzia oporu we własnych rękach. Zaczęli od likwidowania konkurencyjnych oddziałów OUN-M oraz oddziałów tzw. Siczy Poleskiej. Ciekawym (z polskiego punktu widzenia) wydaje się być działalność Siczy Poleskiej – organizacja ta uaktywniła się wraz z początkiem niemieckiej operacji Barbarossa i na pewnym etapie cieszyła się pełną aprobatą oraz aprowizacją ze strony niemieckich władz, nigdy jednak nie miała antypolskiego wymiaru. Po oficjalnym rozformowaniu oddziałów późną jesienią 1941r., od wiosny 1942r. zeszła do podziemia i przyjęła nazwę Ukraińskiej Powstańczej Armii – i tu uwaga – pierwsze oddziały UPA (nazywane również Bulbowcami – od pseudonimu dowódcy, Tarasa Bulby) nie dokonały (a przynajmniej nie udowodniono, że dokonały) jakiejkolwiek masakry na polskiej ludności, a sam Taras Borowec ps. Taras Bulba oficjalnie sprzeciwiał się antypolskiej polityce OUN-B, za co poniosł z ich strony karę – w czerwcu 1943r. banderowskie oddziały rozpoczęły proces podporządkowania oddziałów UPA, w sierpniu zaatakowali sztab Siczy i porwali żonę Borowca, następnie zabijając ją. Resztki oddziałów Siczy Poleskiej – UPA, zostały siłowo włączone do oddziałów nowej Ukraińskiej Powstańczej Armii znajdującej się pod kierownictwem OUN-B.

1943r. – Niemcy przegrywają pod Stalingradem. Zarówno dla Polaków jak i dla Ukraińców staje się jasnym, że wraz z cofającym się frontem ich ziemie ponownie zmienią okupanta. Ukraińcy, którzy wcześniej masowo zasilali szeregi ukraińskiej policji pomocniczej i ochotniczych batalionów, masowo dezerterują i uciekają do lasu, dołączają do banderowskich oddziałów „nowej” UPA. Od wsi, do wsi – rozchodzą się wieści o coraz liczniejszych masakrach dokonywanych na ludności polskiej na Ukrainie. Niektórzy organizują coś na kształt polskiej samoobrony – czasem skutecznej, a czasem nie. Inni naiwnie wierzą, że „nasi” Ukraińcy to „nasi” Ukraińcy – bo i nikt nie jest sobie w stanie wyobrazić tak ogromnego bestialstwa wyrządzonego przez sąsiada, kuzyna a czasem nawet i brata. Banderowcy nie mają litości dla Polaków ani dla Ukraińców, którzy Polakom pomagają bądź też odmawiają wydania na śmierć swojej polskiej rodziny. Mimo dochodzących już od samego początku roku informacji o dokonywanych przez banderowców morderstwach, dowództwo AK zareagowało dopiero 20 lipca 1943r. (tak więc niemal 10 dni po „Krwawej Niedzieli”) kierując do obrony część polskich sił konspiracyjnych i powołując 27 Wołyńską Dywizję Piechoty AK. Ludobójstwo wycisza się na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, ale rozszerza na inne tereny, na dużo mniejszą skalę. O jakiej skali mowa?

Badaczka ludobójstwa, Ewa Siemaszko, podaje liczbę ofiar 130 tysięcy jako najbardziej prawdopodobną. Grzegorz Motyka ocenia, że zginęło ok. 100 tysięcy, natomiast ukraiński historyk Wiktor Poliszczuk, w swojej książce „Dowody Zbrodni OUN i UPA”, liczbę polskich ofiar szacuje na 125-130 tyś. oraz dodatkowo pisze o 40 tysiącach ukraińskich ofiar banderowskich morderców. O jakiejkolwiek skali byśmy nie mówili – jest ogromna i przerażająca. Ludobójstwo Polaków na Wołyniu jest czymś, o czym nie możemy nigdy zapomnieć. Nie możemy też zaakceptować kultu banderowskich zbrodniarzy – nawet w imię budowania lepszej przyszłości. Nie możemy przymykać oka i udawać, że czegoś nie widzimy – możemy za to wybaczyć, gdy po tej drugiej stronie przyjdzie moment refleksji i opamiętania. I powinniśmy wyciągać też wnioski i uczyć się na błędach, najlepiej tych cudzych.

Socjalnacjonalista