Od początku konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, dla każdego racjonalnie myślącego nacjonalisty było oczywistym, kogo należy wspierać w tej wojnie. Organizowaliśmy zbiórki dla zaprzyjaźnionych z nami organizacji ukraińskich, pisaliśmy artykuły obnażające rosyjska propagandę i precyzujące nasze stanowisko w tej sprawie. Wielu nacjonalistów zdecydowało się podjąć bardziej radykalne kroki i wyjechać na front, aby bezpośrednio, na miejscu pomagać Ukraińcom i mieć choćby minimalny wkład w odparcie rosyjskiej agresji, która przecież stanowi ogromne zagrożenie dla Polski. Jedną z takich osób jest M., który w tym roku był dwukrotnie jako wolontariusz na linii frontu, by ratować życie rannym ukraińskim żołnierzom.

Pierwszy raz po wybuchu pełnoskalowej wojny pojechałeś na Ukrainę już w marcu, wioząc pomoc humanitarną. Jeździłeś również do Buczy, zaraz po jej wyzwoleniu. Zobaczyłeś na własne oczy jak wygląda russkij mir.  Czy to zdecydowało o twoim postanowieniu wyjazdu na front? Jakie wtedy były twoje przemyślenia? Motywacje?

Na front chciałem wyjechać praktycznie zaraz po inwazji, moje doświadczenia z tym co zobaczyłem tylko spotęgowały potrzebę. Nie bez znaczenia zostaje tu zapomniane już stanowisko i żądania Rosji w przededniu 24 lutego 2022. Demilitaryzacja Polski, brak inwestycji w obronność a także inne daleko idące imperialne zapędy. Nie miałem wątpliwości, że po Ukrainie będziemy następni. Nie mam jej do tej pory. To co widziałem to mroczne dziedzictwo rosyjskich tradycji wojskowych. Listy proskrypcyjne, likwidacja lokalnych elit, terror. Każdy drobny ruch oporu wobec tej machiny barbarzyństwa uważam za szlachetny i dobry. A także w naszym interesie.

Inną rzeczą jest świadomość szkolenia się i zdobywania doświadczenia w nowoczesnym konflikcie, akurat tu padło na medycynę pola walki. Wiem, że może się to nam przydać, zwłaszcza jeżeli będziemy postawy pro-obronne mocno propagować, a taką motywację wewnętrznie czuję. Poza tym zwyczajnie chciałem się sprawdzić w takiej sytuacji. Totalnie zero-jedynkowej.

Pierwszy raz pojechałeś na Ukrainę jako medyk w czerwcu tego roku. Czym się zajmowałeś? Jak wyglądała twoja praca ? Na którym odcinku frontu byłeś?

Praca medyka polega na wyczekiwaniu, o ile nic się nie zdarzy to może i nie mamy nic do roboty, ale też wiemy, że nasi towarzysze broni byli bezpieczni. Jeżeli jednak jest wezwanie to jedziemy lub idziemy ewakuować poszkodowanych… lub martwych. Rannym kupujemy czas, przez ustabilizowanie najważniejszych funkcji życiowych. Naszym zadaniem jest dostarczenie ich do punktu gdzie zostanie zastosowana zaawansowana medycyna. Na polu walki nie mamy czasu ani zasobów by leczyć czy operować, my mamy ratować. Według określonych procedur tzw protokołu MARCH określonego w wytycznych TC3. Jednak także zadaniem medyka jest pomoc w odzyskiwaniu ciał, a to często bardzo niebezpieczne zadanie.

Najprościej mówiąc gdy dostajesz zadanie to ruszasz w dym, by wyciągać chłopaków, nie zawsze są na tzw punktach ewakuacyjnych i czasem trzeba przedzierać się przez zniszczone, zaminowane, patrolowane przez drony pole walki, które jest pod ostrzałem artyleryjskim. Choć zdarzało się, że świstały mi nad głową kule z większych kalibrów karabinowych. I wtedy trzeba pieszo rannego z okopu wynieść, wcześniej stabilizować, po drodze kontrolować jego stan i jeszcze pilnować własnego życia. Wymaga to na pewno kondycji fizycznej, umiejętności oraz wysokiej odporności na stres i poświęceniu się zadaniu.

Byłem na Zaporożu, bardzo gorącym odcinku obok wsi Robotyne, o którą toczyły się walki przez cały okres kontrofensywy oraz na kierunku bachmuckim, na północ od tego miasta.

Jak oceniasz doświadczenia, które zdobyłeś w czasie pobytu na froncie?

Bezcenne. Raz, że wiem jak przekuć strach w czujność, a to jest naprawdę ważna zdolność, która pozwala uniknąć ataku paniki, a tam nawet weterani czasem nie umieją opanować emocji. Poza tym każda sytuacja daje ci unikatowy scenariusz, który potem analizujesz i rozkładasz na drobne części, w ten sposób się uczysz, zapamiętujesz błędy, nie chcesz ich popełniać. Daje to też pomysły na scenariusze szkoleniowe, a w fundacji, w której działam takie realizujemy. Do tego sam już powoli kompletuję sobie sprzęt i chcę rozwijać umiejętności przydatne w tej bojowej profesji. Dzięki temu wiem na czym się skupić. Czy np. sądziłbym, że kiedyś będę robił zastrzyki i podawał leki? Nie, a teraz jestem coraz pewniejszy w robieniu wkłuć i podawaniu odpowiednich dawek. I chce zrobić sobie an to odpowiedni papier. Kolejny poziom wtajemniczenia bojowego medyka.

Umiejętności, doświadczenia o których mówisz są niezwykle ważne w dzisiejszych czasach. Czy polscy nacjonaliści powinni bardziej skoncentrować się na szkoleniach w dziedzinie obronności takich jak np. medycyna pola walki, strzelectwo, taktyka?

Nie tyle powinni co raczej muszą. Jeżeli uznajemy, że naród jest najwyższą formą samoorganizacji społecznej to wiemy, że taka grupa musi mieć swój system bezpieczeństwa. To punkt pierwszy zasady istnienia państw – bezpieczeństwo zewnętrzne. Sami stosujemy retorykę siłową, umacniania się, przez sport, często kontaktowy. My wiemy, że natura przynosi konflikty i musimy być na nie gotowi, indywidualnie, ale także jako ideowcy brać odpowiedzialność za zbiorowość. I w tym wypadku umiejętności militarne oraz promowanie zdrowego militaryzmu obywatelskiego powinno być częścią naszej kultury. Stylu życia. Ja nie mówię, że mamy się przygotowywać do wojny. Ale uznawać, że jest naturalną częścią polityki, a jako kraj przyfrontowy, leżący obok imperium chorego na ekspansję i pożeranie mniejszych od wieków musimy mieć z tyłu głowy, że pójdziemy w bój.

Si vis pacem, para bellum – będziemy lepiej spać z ta maksymą, bo umierać za ojczyznę jest niby szczytnie, ale lepiej budować ją taką, by wróg bał się nas zaatakować. Na tę chwilę uważam, że jesteśmy łatwym łupem jako społeczeństwo, a jako środowisko niewiele zrobiliśmy żeby to zmienić.

Jak z twojej perspektywy wygląda dziś środowisko nacjonalistyczne na Ukrainie? Jak widzisz naszą dalszą współpracę? Co może pomóc w budowaniu braterskich więzi? Co jest największą przeszkodą?

Największym ruchem nacjonalistycznym pozostaje Ruch Azowski. To już jest pewna kontrkultura. Na niwie militarno-społecznej wyrósł tam nawet pewien nurt każący utożsamiać się z militaryzmem i wartościami narodowymi. Zasługa w tym Azowców, ale raczej metapolitycznego działania w armii i pierwszych miesięcy wojny gdzie heroicznie się wykazali. Na tej bazie a także lokalnych reputacji organizacji nacjonalistycznych wyrosło kilka innych podobnych ugrupować, które czynnie biorą udział w obronie kraju. Jak Karpacką Sicz, z którą miałem zaszczyt służyć.

Szeregi tych organizacji wzrosły znacznie poprzez rekrutów-ochotników, którzy poszli bronić kraju. Nie byli motywowani tylko ideologicznie, ale patriotycznie z czasem weszła tam ideologia, ale sam zauważyłem, że niezbyt nachalnie. Ona po prostu jest częścią kultury wojskowej na Ukrainie, przez co jednostki kierowane przez nacjonalistów są lepiej motywowane i często wolne od wszelkich patologii jak np. korupcja. Za taki elitarny uchodzi właśnie Azow i jego brygady (to już nie jest mały pułk). Jest wzorem dla wielu żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy i nawet, ci którzy nie są Azowcami często utożsamiają się nosząc nacjonalistyczne naszywki, albo też i emblematy rożnych ugrupowań narodowych, które im imponują.

Trzeba przyznać, że relacje międzypaństwowe zepsuła ostatnimi czasy emocjonalna dyplomacja ukraińska i dyletanctwo polskiego rządu. Jednak nadal naszym interesem jest by Ukraina Rosję przynajmniej wykrwawiła do tego stopnia by nie była zdolna kontynuować imperialnej krucjaty. Niestety wygląda to wszystko źle. Współpraca nasza powinna teraz polegać na wymianie doświadczeń, dalszej pomocy znanym nam organizacjom i ichniejszym żołnierzom przez co nie trafimy na coś skorumpowanego. Sam myślę o organizacji szkoleń z weteranami tej wojny w Polsce. Na pewno podczas pauzy operacyjnej, która będzie efektem jakiegoś zawieszenia broni.

Przeszkodą są nieodpowiedzialni politycy, media rozbudzające emocje, które zabijają rozum, brak zainteresowania dalekowzrocznymi projektami przez większość społeczeństwa i zanik instynktu samozachowawczego. Wszystkie te elementy podjudzane są przez wrogi psy-op, najczęściej rosyjski. Na tej niwie też należałoby znaleźć współpracę. Np robiąc wywiady z liderami ugrupowań nacjonalistycznych, żeby poznać ich stanowisko chociażby w sprawie prowadzonej przez rząd Ukrainy polityki, a coraz gorszej dla naszych wspólnych relacji.

Mogę zdradzić, że najbliższym czasie taki właśnie wywiad zostanie opublikowany na naszej stronie.

A co sądzisz o ostatnio bardzo głośnej kwestii strajku kierowców na polsko-ukraińskiej granicy? Jak zapatrujesz się na to jako osoba, która wielokrotnie przekraczała tę granicę wioząc pomoc humanitarną?

Od początku byłem podejrzliwy wobec tej inicjatywy. Ja rozumiem postulaty strony polskiej, niektóre były bardzo słuszne jak np. likwidacja kolejki tzw pustych ciężarówek, które były przetrzymywane na Ukrainie zdaje się, że z premedytacją, na czym firmy transportowe ponosiły ogromne straty. Kolejną sprawą był wprowadzony system wjazdów bez zezwoleń, który Ukraińcy wykorzystywali by zabierać towar nie tylko z Ukrainy, ale także z Polski i wozić do krajów UE. Oczywiste nadużycie. Poza tym nowy system elektroniczny na Ukrainie powodował chaos. Do tego doszedł masowy napływ nowych firm transportowych, które korzystały z okazji wprowadzenia ułatwień przez UE. I tu mogłem zgodzić się z postulatami by pewne rzeczy wyregulować. Ale im dalej w las tym więcej drzew.

Okazało się, że protest dotyczył głównie kierowców z lubelskiego, nie był duży w skali Polski i na dodatek szemranych biznesmenów, którzy mieli powiązania z Białorusią i Rosją. Co więcej jako wieloletni właściciele firm transportowych nie mieli nawet porządnej siedziby. Pachniało januszerą. Potem okazało się, że zatrudniają obcych kulturowo przybyszy z Indii, albo byli takimi hipokrytami, że pracowali u nich Ukraińcy.

To wszystko ubrano w demagogiczne słówka o obronie polskiego interesu i utożsamiono kierowcę z przewoźnikiem. A wyszło, że protestem kierowali działacze Konfederacji. I coraz mniej było o postulatach, a coraz więc dyskredytowania Ukraińców, wysiłku wojennego, negowania potrzeby pomocy gdyż ponoć podczas wojny ściągają luksusowe dobra – jak się okazało łodzie wojskowe czy stare materace. Oczywiście doszedł krzyk o Wołyniu i postulaty utonęły w mgle haseł o ukrainizacji polski, krzywdach historycznych i całym tym psyopowym szaleństwie. Do tego doszło agenturalne zachowanie jak przeszukiwanie samowolne tirów wiozących pomoc, robienie listy dronów, sprzętu medycznego, zdjęć. Podejrzane? A jeżeli doda się okres utworzenia protestów podczas ofensywy Moskwy na kilku kierunkach podczas coraz większego braku zaopatrzenia armii ukraińskiej i w chaosie powyborczym? Wystarczy połączyć kropki. Nikt nie protestował pod Sejmem, instytucjami unijnymi winnymi chaosu. Zablokowano granicę w takim, a nie innym okresie narażając swoje państwo na niebezpieczeństwo w imię regionalnych interesów kilkudziesięciu biznesmenów. Możemy śmiać się z Zelenskiego, który robi podobnie w imieniu oligarchów, ale tu było lepiej?

Dodatkowo sprawę skomentowała Głowna Izba Transportu za główny powód kryzysu w branży podając brak kierowców, głównie Ukraińców i wysokie stawki przewozu. Otóż w naszym transporcie jak widać niechętnie zatrudnia się rodaków pragnących godnych stawek i work-life balance, co pewnie otrzymują na Zachodzie. A ofert pracy nie brakuje. Cały galimatias z granicą opierał się więc na regionalnym interesie tzw. dziadransów, a nie ich pracowników. Do tego doszły wątki polityczne i sprzyjanie jednej stronie wojennej. Oraz niejasne powiązania z Konfederacją i Kamratami.

Niepotrzebne były tu emocje ukraińskiej dyplomacji, które dały paliwo zbędnym konfliktom, ale jakże potrzebnym naszym wspólnym wrogom i prostackim demagogom. Jak widać ukraińskie elity nie tylko nie radzą sobie z korupcją, ale także z poważną dyplomacją. Zresztą nasze państwo również się nie popisało i zwlekało z załatwieniem sprawy, która ciągnęła się od czerwca. Jak zwykle zresztą nie reagowano na bieżące problemy inaczej niż propagandą. Z tego też powodu nie zbudowano trwałych relacji, strategicznego sojuszu, a jedynie oddano kupę sprzętu by osłabić Rosję i też nie wiadomo w jakim celu.