marsz-niepodleglosci-2013-m„Nie lubię poniedziałku” – brzmi tytuł polskiej komedii z lat siedemdziesiątych. Wszak rzadko kiedy początek tygodnia potrafi wprowadzić nas w dobry nastrój. W latach siedemdziesiątych zapewne mało kto myślał o 2013 roku, a z pewnością mało kto śmiał przewidywać, że w tegoroczne Święto Niepodległości 11 listopada, wypadające akurat poniedziałek, ulicami stolicy przepłynie istne morze polskości. Od lewej do prawej strony politycznej usiłowano straszyć wojskiem, służbami, zamieszkami i Bóg jeden wie czym jeszcze – byleby tylko osłabić tegoroczny Marsz Niepodległości, zainicjowany przez środowiska narodowe. Tymczasem kolejny Marsz jest już za nami, pora więc na niezbyt długą oraz zapewne nazbyt subiektywną relację.

Sami swoi

Część osób obawiała się przed Marszem Niepodległości, że zeszłoroczna frekwencja, która przekroczyła bagatela 60 tysięcy ludzi nie powtórzy się w tym roku, na co miało się złożyć kilka czynników. Jak się okazało – zupełnie niepotrzebnie. Choć na kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem pochodu na Rondzie Romana Dmowskiego w centrum Warszawy faktycznie zdawało się być nieco „luźniej” niż w zeszłym roku, gdy tylko wystartowała kolumna marszowa ulice momentalnie zapełniły się biało-czerwonymi flagami i niezliczonym, kilkudziesięciotysięcznym tłumem, który w opinii redakcji Autonom.pl na pewno powtórzył, a być może nawet przebił ubiegłoroczną frekwencję.

Tym, co stało się specyfiką organizowanego już po raz czwarty Marszu Niepodległości jest jego przekrój. Marsz Niepodległości to marsz narodu, marsz całego polskiego społeczeństwa. 11 listopada w jednym miejscu spotkamy wszystkich tych, których pomimo wszelkich różnic i podziałów jednoczy szczera miłość do Ojczyzny. Nie ma znaczenia, czy uczestnik ma 80 czy 15 lat, czy jest bezrobotny czy prowadzi firmę, czy wolny czas spędza w kinie czy na stadionie, czy na marsz przyszedł w garniturze czy w kominiarce na twarzy – 11 listopada wszyscy jednoczymy się pod polską flagą narodową i razem dumnie kroczymy ulicami polskiej stolicy. I gdzie się nie rozejrzymy jesteśmy wśród swoich, wśród Polaków. Całość najlepiej oddaje wypowiedź jednego z uczestników Marszu, którą nagrał portal eMisja.TV:

Flash mob pod meliną

Kiedy uczestnicy Marszu wyruszyli z miejsca rozpoczęcia pochodu, grupa około stu osób udała się w pobliską ulicę Skorupki, by oddać się spontanicznej zabawie pod umiejscowionym tam lewackim squatem „Przychodnia”, nazywanym potulnie przez głównonurtowe media „niezależnym centrum kultury”. Na dachu obskurnego, rozsypującego się budynku stała dziesięcioosobowa grupka – jak mniemamy – mieszkańców rzeczonego przybytku, która specjalnie na Narodowe Święto Niepodległości przygotowała kilkadziesiąt szklanych butelek, kostkę brukową oraz kilka koktajli mołotowa, którymi usiłowano rzucać w uczestników wesołego flash mobu*.

Przygotowany „arsenał” lewackich aktywistów nie zrobił jednak zbyt dużego wrażenia na zgromadzonych pod squatem, którzy nie ustawali w podjętych spontanicznych działaniach. Co więcej, sposób w jaki „antyfaszyści” bronili „swojej” meliny najlepiej oddaje postać umiejscowionego na dachu squatu anarchisty, który biorąc zamach koktajlem mołotowa podpalił swoją kurtkę. Warto również wspomnieć, że samochody zaparkowane poza terenem squatu ucierpiały głównie z powodu nieszczególnie celnej kanonady dachowych łamag.

Oczywiście, wspomniane szklane butelki, kamienie czy koktajle mołotowa to wątek, którego, wydawałoby się, nie sposób pominąć. Jednak z mediów głównego nurtu, do których od razu pobiegli „antysystemowi” anarchiści, dowiedzieliśmy się natomiast, że na squacie były jedynie 3-letnie dzieci a rzeczone atrybuty, które spadały z jego dachu to najpewniej butelki ze smoczkiem bądź słoiki z Bobofrutem. Tak czy owak, rudera, w której mieści się squat „Przychodnia” wymaga remontu dużo pilniej niż wcześniej, podobnie jak zaparkowane pod nim dwa auta „antyfaszystów”.

flash-mob

Europejska stolica nacjonalizmu

Pewnego rodzaju normą stało się, że w dniu 11 listopada do Warszawy oprócz tysięcy dumnych Polaków przyjeżdżają również przedstawiciele innych europejskich narodów, którzy pragną okazać swoją solidarność i wspólnie z Polakami zamanifestować przywiązanie do tradycyjnych wartości. W tym roku Marsz Niepodległości gościł bardzo liczną delegację narodowców z Węgier, którzy zebrali się kilka godzin wcześniej pod węgierską ambasadą, przechodząc spod niej na Marsz w pochodzie przyjaźni polsko-węgierskiej zorganizowanym przez narodowo ukieronkowaną partię Jobbik oraz nacjonalistów z organizacji HVIM. Oprócz nich w pochodzie spotkać można było autonomicznych nacjonalistów z Czech, Słowaków ze Wspólnoty Słowackiej (Slovenska Pospolitost’), Białorusinów z niezależnego ruchu Wola Ludu, Chorwatów z Chorwackiej Czystej Partii Praw, Bułgarów z ugrupowania VMRO, Flamandów i Holendrów z organizacji Voorpost, Francuzów z ruchu Odrodzenia Francuskiego (Renouveau francais) czy Włochów z Nowej Siły (Forza Nuova). Przedstawicieli europejskich nacjonalistów mogło być rzecz jasna o wiele więcej, lecz nie sposób w tak krótkim czasie od Marszu sprawdzić i wymienić wszystkie grupy z osobna.

Płomienie nie tylko w sercach

W momencie, gdy początek kolumny pochodu mijał ulicę Marszałkowską z tłumu można było zauważyć unoszący się w oddali dym. Nie był to jednak efekt licznie odpalanych rac świetlnych, które urozmaicały pochód przez cały czas jego trwania. Jak się okazało symbol „postępu i nowoczesności”, jakim ma być finansowana z kieszeni podatników druciana konstrukcja przedstawiająca tęczę, ponownie zapłonął – tym razem w całości. Zdarzenie to nie miało bezpośredniego związku z Marszem, jednak widok płomieni trawiących swoisty „pomnik” zakompleksionych i zapatrzonych w zachodnią Europę liberałów u sporej części demonstrantów wywołał rozwelesenie. „Co się dzieje na Placu Zbawiciela?” – zapytał ktoś zaintrygowany sytuacją. „Nic poważnego, to tylko tęcza spaliła się ze wstydu” – odparł kolejny z uczestników Marszu. Gwiazdą internetu został natomiast osobnik, który korzystając z sytuacji postanowił odpalić od płonącej tęczy papierosa – w końcu grunt to umiejętność przetrwania w najcięższych warunkach.

Płomieniami, o których jest jednak najgłośniej są te, jakie pojawiły się pod ambasadą Federacji Rosyjskiej. Spłonęła budka strażnicza oraz ustawiony nieopodal niej śmietnik. Czy był to wyraz niechęci do Rosjan bądź do Rosji jako takiej – nie wiemy. Z ciekawostek wspomnimy natomiast, że komentujący to zdarzenie na swoich forach internetowych rosyjscy nacjonaliści nie kryją radości z zaistniałej sytuacji. Jak piszą, ataków na placówki dyplomatyczne rządu wrogiego zarówno Polakom jak i Rosjanom nie trzeba rozpatrywać jedynie pod kątem rusofobii, można im za to przyklaskiwać bez względu na intencje.

plomienie-nie-tylko-w-sercach

Prawo ponad prawem, państwo w państwie

Za sprawą organizatorów Marszu (Stowarzyszenie Marsz Niepodległości) w tym roku udało się przeprowadzić pochód bez licznej obstawy policji, przez co dotychczasowe incydenty ograniczono do minimum. Władze postanowiły jednak w końcu o sobie przypomnieć, gromadząc siły policyjne w okolicach pomnika Romana Dmowskiego i informując uczestników pochodu o delegalizacji Marszu, którą zatwierdziła prezydent Warszawy. Zgromadzenie na pobliskiej Agrykoli, gdzie organizatorzy tej inicjatywy wygłaszali swoje przemówienia, było jednak zgłoszone osobno, w związku z czym obeszło się bez pacyfikacji wszystkich zgromadzonych na marszu osób. Troglodyci w mundurach nie zamierzali jednak odpuszczać i osoby, które schodziły na Agrykolę „zbyt późno” były w brutalny sposób spychane tarczami, obrażane, bite pałkami oraz pryskane gazem. I co najważniejsze – były to osoby, których zachowanie w żaden sposób nie usprawiedliwiało podjętych działań, wśród poszkodowanych i zatrzymanych (!!!) tego dnia osób znalazły się kobiety oraz osoby starsze… (vide: film na YouTube)

Kolejne „przygody” czekały na osoby spoza Warszawy, które wieczorem wracały do swoich miast po Marszu Niepodległości. Trzy główne dworce w Warszawie zostały licznie obstawione przez policję, oddziały prewencji w pełnym wyposażeniu pozajmowały perony z wybranymi połączeniami kolejowymi, dodatkowo wchodząc do pociągów i filmując pasażerów. Podobne „niespodzianki” spotkały ludzi, którzy wybrali dojazd autokarami lub samochodami – wylotówki ze stolicy przeżyły istne oblężenie, zaś „rutynowej kontroli” poddawany był każdy, kto mógł brać udział w Marszu Niepodległości (np. miał ze sobą biało-czerwoną flagę).

Liczba osób zatrzymanych „po zamieszkach” wyniosła oficjalnie 72 osoby, zaś wśród zatrzymanych „awanturników” znaleźli się wspomniani wyżej ludzie udający się na Agrykolę, czy przechodzący na czerwonym świetle. Zapadły już pierwsze pokazowe wyroki – wśród nich areszt dla mężczyzny posądzonego o obrazę policjanta (sąd uargumentował wyrok pozbawiający wolności tym, że „obraza funkcjonariusza to obraza Polski”). W mediach poinformowano również o zatrzymaniu rzekomego podpalacza budki strażniczej pod ambasadą Federacji Rosyjskiej, lecz przeciwko podejrzanemu w tej sprawie nie ma żadnych dowodów poza zeznaniami policjantów.

Maszerujemy dalej

Do medialnej nagonki po Marszu Niepodległości zdążyliśmy już przywyknąć. Rok w rok to samo, a uczestników marszu – Polaków odpornych na bełkot obecny w mediach i na sali sejmowej – wciąż przybywa. 11 listopada jest naszym dniem i nie zmieni tego żaden nędzny dziennikarzyna, ani żaden równie nędzny polityk.

tekst: J.

zdjęcia: W. Skorupko

Fotoreportaż:

 

 

*Flash mob (ang. dosł. błyskawiczny tłum) – określenie, którym przyjęło się nazywać sztuczny tłum ludzi gromadzących się niespodziewanie w miejscu publicznym w celu przeprowadzenia krótkotrwałego zdarzenia, zazwyczaj zaskakującego dla przypadkowych świadków. (pl.wikipedia.org)