Ponad półtora tygodnia po zakończeniu konfliktu w Górskim Karabachu na jaw wychodzą nowe fakty. Były już szef kontroli w armeńskim resorcie obrony, Mowses Akopjan, uważa porażkę za efekt błędów popełnionych przez władze jego kraju. Chodzi głównie o przyjętą taktykę w trakcie wojny, zakup przestarzałego sprzętu czy niezrozumiałe odwołanie mobilizacji żołnierzy rezerwy.

W Erywaniu codziennie trwają protesty przeciwników armeńskiego premiera Nikoły Paszyniana. Opozycja uważa go głównym winowajcą porażki w wojnie o Górski Karabach, krytykując głównie decyzję o podpisaniu porozumienia pokojowego z Azerbejdżanem. Jest ono niezwykle upokarzające dla Ormian, bo w niedługim czasie muszą oni opuścić większość dotychczasowych terytoriów samozwańczej Republiki Arcach.

Swoją opinię na temat wydarzeń w Górskim Karabachu postanowił wygłosić wysoko postawiony pracownik Ministerstwa Obrony Narodowej. A dokładniej szef wydziału kontroli w tym newralgicznym resorcie. Akopjan nie szczędzi przy tym słów krytyki właśnie Paszynianowi. To on miał odpowiadać bowiem za większość niezrozumiałych posunięć. Dodatkowo wysłał on na front własną żonę, a krytyka tego faktu spowodowała, że szef kontroli w armeńskim MON został zawrócony do Erywania.

Według Akopjana w trzecim dniu wojny Paszynian miał wstrzymać zasilanie jednostek wojskowych żołnierzami rezerwy. Zamiast tego wysłał na front dopiero co zrekrutowanych, a więc nieprzygotowanych ochotników. Piątego dnia konfliktu armeńskie wojsko miało mieć już problem z blisko 1,5 tys. grupą dezerterów, których nie odesłano jednak do Erywania. Bano się bowiem paniki spowodowanej z ich powrotem.

Nie są to jedyne błędy mające zaważyć o przegranej sił Armenii i Republiki Arcach. Armenia nie kupiła bowiem systemu obrony przeciwlotniczej Tor, decydując się na przestarzałe Osy nie radzące sobie z dronami. Z kolei pozyskane od Rosjan samoloty Su-30SM nie miały amunicji, czyli najprawdopodobniej pocisków powietrze-powietrze. Według Akopjana Armenia zapewne nie użyła także posiadanych przez siebie systemów rakietowych Iskander.

Armenia nie poradziła sobie także na odcinku dezinformacji wroga. Posiadając specjalne centrum informacyjne przekazywała wiadomości zbyt daleko odbiegające od prawdy, aby były wiarygodne. W działaniach dezinformacyjnych stosuje się bowiem taktykę zamieszczania 70% prawdy i 30% nieprawdy, bo tylko wówczas mogą one być skuteczne. Tymczasem Erywań zdecydował o przekazywaniu informacji w pełni nie odpowiadających rzeczywistości.

Wśród rewelacji Akopjana znalazły się oskarżenia o brak odpowiedniej mobilizacji wojskowych. Pod koniec października, a więc miesiąc po rozpoczęciu wojny, gotowych do wysłania na plac boju było 70 proc. zasobów Republiki Arcach oraz 52 proc. żołnierzy armeńskich. Tymczasem 48 godzin po rozpoczęciu walk obie te siły miały według założeń być w pełni zmobilizowane.

Na podstawie: facebook.com/militarium.net, news.am.